Jacek z Polski Jacek z Polski
253
BLOG

Dwie Polski – fakt czy myślenie destrukcyjne?

Jacek z Polski Jacek z Polski Polityka Obserwuj notkę 2

 W jednej z wypowiedzi na forum  www.wpolityce.pl Pan Roman Misiewicz napisał, że: "nie ma dwóch Polsk. Są tylko ogłupiani ludzie."Z tekstu nie wynika jednoznacznie czy ludzie są ogłupiani przez obie główne opcje polityczne czy jego zdaniem tylko przeztelewizyjno-angorowski przekaz.

Moim zdaniem, szkodliwą propagandę dla mojej JEDNEJ POLSKI uprawiają jak mogą obie strony politycznego konfliktu, oba środowiska (głównie ich partyjni reprezentanci i związane czy sympatyzujące z nimi media). To bynajmniej nie 100 % polskiego społeczeństwa, a zdecydowanie mniej niż połowa. Pewnie w  sumie w okolicach 40-45 % głosujących a więc ok. 20-22,5 % całego społeczeństwa – a więc grupa nie aż tak liczna, ale na pewno bardzo głośna, dominująca choćby w internetowych „dyskusjach”.  Do niedawna twarde elektoraty były mniej liczne, ale obie partie dążą jak mogą do zwiększania  ich wielkości w oparciu o wrogość czy wręcz nienawiść do strony przeciwnej. Najważniejszą ich cechą (jak m.in. pisze autor artykułu) jest odporność na JAKIEKOLWIEK argumenty drugiej strony, a może i trzeciej, najliczniejszej (do której ja siebie zaliczam), która nie przyjmuje bezkrytycznie tego co mówią i robią politycy jakiejkolwiek opcji.  

Odporność na argumenty może wynikać albo z propagandowego "otępienia", z gnieżdżącej się w sercach nienawiści do strony przeciwnej, albo z przeświadczenia, iż „swoim”  należy wybaczyć manipulację, głoszenie nieprawdy i mniejsze lub większe „grzechy” ponieważ działania takie są usprawiedliwione koniecznością zdobycia/utrzymania władzy (cel uświęca środki). Wierzą, że wygrana w politycznej wojnie umożliwi zmiany na lepsze (czytaj korzystne dla wyborców danej opcji politycznej). Z tą drugą motywacją głęboko się nie zgadzam, w dalszej części notki napiszę dlaczego. Krytyka rządu Donalda Tuska jest łatwa a winy dla zdecydowanej większości Polaków dość oczywiste - zapewne nawet dla znacznej części dotychczasowego elektoratu PO (z której pewnie część myśli o ew. zmianie ekipy rządzącej na zasadzie „zamienił stryjek siekierkę na kijek” ). Odnosząc się w tym kontekście do „sprawy smoleńskiej” wystarczającą moim zdaniem winą rządu i PO (to jest taką, która mogła by spowodować utratę wyborców) jest to, że rząd nie wykazał się determinacją aby powstała międzynarodowa komisja ds. wyjaśnienia naszej narodowej tragedii. Jeśli nie można było tego zrobić w oparciu o przepisy międzynarodowe (jak twierdzi rząd, nie analizowałem ze względu na moją niekompetencję, a nie znalazłem czasu ani chęci aby się rzetelnie poduczyć z tego zakresu) to determinacja, o której piszę mogła choćby polegać na próbie uzgodnienia tego z Rosjanami mimo brakujących przepisów (na pewno żadne międzynarodowe przepisy nie zakazują takich bilateralnych ustaleń). Jeśli nawet Rosjanie by się nie zgodzili (raczej na pewno), to wiarygodność rządu wyglądała by inaczej.

Ponadto rząd Premiera Tuska powinien się postarać o bardziej wiarygodną  komisję, co pewnie było możliwe poprzez zaproszenie do niej np. zagranicznych ekspertów dających większą szansę, aby wynik śledztwa był wiarygodny dla szerszej rzeszy Polaków.  

Kolejną dość oczywistą winą jest brak wcześniejszych dymisji w administracji Państwowej (np. Klich, generałowie). Tu tłumaczenie Premiera Tuska, że czekał na raport dla mnie jest nie do przyjęcia, bo dymisja się należała choćby (nie mówiąc już o Smoleńsku) za nie wdrożenie zmian po wcześniejszych katastrofach. 

Ale PiS też nie jest tu bez skazy, nie chce się ograniczać do oczywistych win rządów PO i Premiera Tuska,  które byłyby uznane przez osoby spoza "twardego" elektoratu PO, przez ludzi myślących, także tych, którzy ze względu na "wojnę polsko-polską" po prostu nie pójdą na głosowanie i już całkowicie zdystansują się do wszelkich prospołecznych działań zobrzydzeni sposobem uprawiania polityki w Polsce. Politycy PiS głoszą (insynuują?)  spiskowe teorie, ostatnio np. Pani poseł Kruk stwierdziła, że feralna brzoza to tylko "patyk" nie mogący mieć wpływu na katastrofę - w ten sposób utwierdzając rzesze rozsądnych ludzi, że tak naprawdę głównym (jedynym?) celem jej formacji jest zdobycie władzy a nie odkrycie prawdy. Jaki jest cel takich działań? Umacnianie swojego twardego elektoratu? Pogłębianie podziałów? Bo raczej nie chęć ustalenia prawdy i pozyskania umiarkowanych wyborców wspierających do tej pory inne opcje polityczne.

Tutaj należało by się zastanowić czy głównym celem partii politycznych powinno być zdobycie władzy? Z punktu widzenia zdecydowanej większości klasy politycznej niewątpliwie tak jest. Moim zdaniem tak być nie powinno. Oczywiście w najmniejszym stopniu nie liczę na zmianę sposobu myślenia polityków, ale może jest jakaś szansa, aby ich wyborcy (coraz większa ich część) wymagali od nich czegoś więcej? Partie powinny przede wszystkim być skuteczne we wdrażaniu swojego programu "poprawy Polski". JEDNEJ POLSKI. Samo zdobycie władzy nie wystarczy aby wdrożyć zmiany, które deklarują poszczególne partie.

Zastanówmy się, czy politycy opozycji (nie mówię tylko o aktualnej, w tym PiS, ale o każdej w danym czasie) faktycznie chcą zmian po dojściu do władzy? Zmian, które mogły by ich narazić na utratę władzy w przyszłości, na utratę części elektoratu przeciwko którym byłyby one skierowane?  Szczególnie w sytuacji, gdy można będzie po objęciu władzy zasłonić się argumentem typu: "my chcieliśmy zmian, tylko nasi przeciwnicy je uniemożliwili". Tak tłumaczył się Premier Tusk mówiąc, że Prezydent Kaczyński wszystko wetował. Nawet jeśli tak było, to konkretne koncepcje zmian i  projekty ustaw powinny powstawać, a gdyby były wetowane (zapewne w większości tak) po prostu czekały by na „lepsze czasy” i stanowiły świadectwo woli i kompetencji władzy. Aby nie było „niesymetrycznie” PiS także tłumaczy się, że nie mógł wielu rzeczy zrobić w okresie swoich rządów ponieważ Samoobrona i LPR nie pomagały a nie miał bezwzględnej większości w Sejmie (choć miał swojego Prezydenta). Argumentować, że nie można reformować Polski wyłącznie z winy opozycji jest łatwe i kuszące – wszak zdejmuje z rządzących odpowiedzialność przed swoimi wyborcami, odpowiedzialność za realizację wielu obietnic, których nikt nie miał zamiaru dotrzymywać.

W istniejącej sytuacji trudno jest założyć, iż jakakolwiek opcja polityczna będzie mogła zrealizować swój program bez przynajmniej milczącej zgody części innych środowisk politycznych (opozycja, koalicjanci). A jeśli tak, to czy skuteczną drogą do ew. celu (wdrożenie zmian) jest konfliktowanie społeczeństwa, obrażanie wszystkich jak leci polityków innych opcji, a przede wszystkim ich wyborców? To buduje bariery, które powodują, że nawet neutralne politycznie czy światopoglądowo propozycje takich zmian (gospodarka, walka z korupcją, organizacja Państwa) będą odrzucane dla zasady. Trwa budowanie coraz liczniejszych "twardych" elektoratów, odpornych na argumenty i głęboko przekonanych, że wszystko co robi i mówi druga opcja jest z gruntu złe i trzeba się temu z całą siłą przeciwstawiać. Nawet do niedawna rozsądni ludzie wyłączą swój rozum, zapanują nad nimi emocje. Każdy kto zarządzał kiedykolwiek większą organizacją (choćby przedsiębiorstwem) wie, że główną barierą zmian są ludzie tworzący tę organizację, którzy zawsze znajdą sposób, aby je bojkotować, udowadniać, że są one nieuzasadnione i szkodliwe. Szansą jest jedynie to, że w jakiś sposób uda się zjednać wystarczającą część tych osób i przekonać do swoich propozycji - przynajmniej do milczącej ich akceptacji, kompromisu dla dobra tej organizacji. Każda partia obejmująca władzę musi zatem liczyć się z tym, że jeśli będąc opozycją narobi sobie wrogów, to zagwarantuje sobie liczne rzesze bezwzględnych oponętów i to wszędzie, nie tylko pośród polityków przeciwnej opcji, ale także wśród ich wyborców, w środowiskach opiniotwórczych, w urzędach, przedsiębiorstwach itd. Oczywiście zapewne Partia ta wtedy powie, że MY chcieliśmy dokonać zmian, tylko ONI nam nie pozwolili. Ot, taka spotykana często w różnych okolicznościach „dupokryjka”. Wprowadzając zmiany w przedsiębiorstwie nowy Zarząd może od biedy np. zwolnić nieprzychylnych zmianom pracowników i zatrudnić nowych. Na szczęście w Polsce można jedynie zwolnić daną ekipę rządową ale nie da się „zwolnić pracowników”, czyli liczne grupy Polaków i zastąpić ich innymi osobami przychylnymi danej władzy.

W polskiej polityce niczego chyba tak nie brakuje jak pozytywnego myślenia.Zasłyszana przeze mnie myśl głosi: „Kto chce, ten szuka sposobu, kto nie chce ten szuka powodu”. Niestety z krytyki tego co robi ktoś inny (nawet w 100% uzasadnionej) nie rodzą się pozytywne zmiany. Trzeba mieć własne REALNE pomysły. I zasoby niezbędne do ich wdrożenia (pieniądze, ludzie, czas itd). Trzeba także odpowiedzieć sobie UCZCIWIE na pytanie, CO OD KOGO ZALEŻY. Co zależy od rządu (jakiegokolwiek) a co od rynku czy innych światowych graczy. Trzeba także myśleć holistycznie - jakie są współzależności pomiędzy różnymi działaniami, co z czego wynika. Jest tak wiele spraw (organizacja Państwa itd.) które można zmienić i które są realne do zmiany w stosunkowo krótkim czasie, że trzeba odłożyć te kwestie, które nie zależą w wystarczającym stopniu od rządu czy brakuje zasobów do ich realizacji na dalszy plan (nie zapominając o nich, ale czekając ew. na sprzyjające okoliczności które zawsze mogą nadejść). Wprowadzanie dobrych dla Polski (JEDNEJ POLSKI) zmian nie jest proste. Systemy emerytalne, problem zadłużenia, organizacja służby zdrowia, poprawianie efektywności przedsiębiorstw z udziałem Skarbu Państwa  itd., itd. to bardzo skomplikowana materia, mówiąc kolokwialnie zapewne nie do „ogarnięcia” przez większość Polaków czy nawet (a może przede wszystkim) polityków i dziennikarzy. Potrzebni są eksperci wynajmowani nie do uzasadnienia partyjnych decyzji, ale do rozwiązania problemów, a przynajmniej do publicznej dyskusji na ten temat. Era Internetu pozwala od strony technicznej na masowe udostępnianie takich dyskusji, argumentacji różnych stron. Oczywiście masowość dostępu nie będzie oznaczała, że poza częścią wyborców ktoś do tych informacji zajrzy, ale to byłoby już bardzo dużo. Myślę, że wiele osób byłoby zdziwionych „oglądalnością” takich dyskusji i sporów. Może nawet z udziałem wielu wykształconych osób, które nie chodzą (albo nie pójdą) na wybory.

Cieszy w tym kontekście fakt, iż sąd ostatnio uznał, iż ekspertyzy które były podstawą decyzji Prezydenta Komorowskiego dotyczących zmiany w OFE powinny być jawne. Czas teraz pójść dalej i żądać jawności opracowań ekspertów wszystkich partii (o ile takie w ogóle istnieją).

Dbałość o JEDNĄ POLSKĘ nie może ograniczać się w wydaniu poszczególnych partii do okresu bycia przy władzy. Jeśli mówimy o odpowiedzialności za NASZ KRAJ to w możliwie dużym stopniu powinna ona dotyczyć także okresu w jakim dana partia jest w opozycji. Może nawet powinniśmy z naszego języka polityki wyeliminować słowo „opozycja” i zastąpić je pojęciem „mniejszości sejmowej” aby nie sugerować, że jej rolą jest bycie „przeciw” zawsze dla zasady.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka